Kultura i sport – jak podejść do tematu będąc pracującą na
pełny etat matką dwójki bardzo jeszcze nieletnich dzieci? Otóż ogłaszam, że
sprawa jest trudna, ale nie beznadziejna. Aaaa, no i zapomniałam podkreślić
rzecz ważną: chodzi o sport i kulturę dla dorosłych, nie dzieci.
Przedpołudniowe niedzielne wyjście na muzyczny poranek
edukacyjny w domu kultury. Niby takie hop-siup, ale wcale to hop-siup nie jest.
Bo najpierw, człowieku, kup bilety. Kasa czynna jest akurat w godzinach, kiedy
pracuję. Chwała więc osobie, która wpadła na pomysł uruchomienia internetowej
sprzedaży wejściówek.
Bilet jest, pieniądze przelane. A Ty teraz, matko, trzymaj
kciuki za zdrowie: swoje i grzdyla małego, którego edukujesz muzycznie – oby
kaszel nie atakował, gluty nie leciały, ręce akurat się nie połamały, tudzież
nie dopadło jeszcze inne ustrojstwo.
OK, wszystko poszło fantastycznie. Grzdyl zdrowy,
przedstawienie wspaniałe. Bierzemy repertuar na kolejnych kilka tygodni w ręce
i z optymizmem, wiarą i totalną niewiedzą na temat przyszłości wyszukujemy
kolejne atrakcje.
Inna opcja – całkiem znośna – to sponton. Trafia Ci się
nagle niedziela gdzie: po pierwsze nie masz pilnej pracy domowej do skończenia,
po drugie nie masz żadnego dodatkowego zlecenia i nie musisz siedzieć przed
kompem w domu, po trzecie wszyscy zdrowi, energiczni i chętni do wyjścia, po
czwarte na mieście się dzieje, po piąte impreza jest niebiletowana. Stan
cudowny i ileż ma opcji. Wybierasz się w miejsce akcji na rowerach albo
autobusem, autem czy na nogach. Możesz tam oglądać fotografie, obrazy, słuchać
muzyki na koncercie plenerowym, wziąć udział w pikniku, obejrzeć happening. No
i chwilo trwaj!
Opcja kolejna: grzdyl mały zapisany jest na lekcje baletu,
zajęcia teatralne i chór. Przychodzi sezon wiosenny i dumna nauczycielka chce
pokazać, co potrafią podopieczni więc rezerwujesz sobie sobotnio-niedzielne
godziny na oklaskiwanie swojego bajtla. Opcja hardkorowa: nauczycielka jest
ambitna, dzieciaki urocze, zdolne i zaczynają brać udział w konkursach –
międzyparafialnych, międzyosiedlowych, lokalnych i takich z mediami. Nie masz
więc innego wyjścia tylko zawozisz i oklaskujesz. A gdy przywlecze się w końcu
lipiec cieszysz się z wakacji jak szkolniak.
Chcesz popływać? Idziesz w tym samym czasie, kiedy Twój
maluch ma lekcje z instruktorem albo wieczorem, pod warunkiem, że masz męża lub innego opiekuna do dzieci. Narty? Super, o ile przy wyciągu jest
szkółka dla dzieci. Spacer? Trafi się, kiedy zamiast odwożenia dziecka na
angielski prowadzisz go tam na nogach. Góry. Owszem, ale oceniasz zamiary na
siły: czy wytargam smyka na szczyt w nosidle? Rower. A masz fotelik i kask dla
malucha? Bieganie. Słyszałaś: mamo, idę z Tobą i powiedziałaś OK? Wkopałaś się.
Zumba, salsa, taniec brzucha – fajnie brzmi, ale nie ogarniam tematu. Ze
sportów kontaktowych najczęściej mam ochotę zapisać się na boks.
Był czas, kiedy myślałam, że nie mam wyjścia: że skoro
haruję na pełnym etacie w godzinach od do, a w domu czekają na mnie małe dzieci
zostało mi jedynie wspominanie wyjścia na koncert sprzed dwóch lat, bo w
ubiegłym roku z imprez muzycznych trafiły się tylko wesela kuzynek. Że
sukienka, którą ubrałam kiedyś z okazji otwarcia galerii (sztuki, nie
handlowej) już zawsze zostanie na swoim BARDZO WAŻNYM MIEJSCU, nigdy więcej nie
użyta. Ale już tak nie myślę. Wprowadziłam równowagę. Oklaskujemy występy
Majki, ale w zamian dziewczyny idą na koncerty, takie prawdziwe, głośne :) (uszy
zabezpieczamy specjalnymi zatyczkami-wiecie, że to je chroni?). Na wernisażach
nie bywamy, ale na wystawach już tak. Oglądamy „dorosłą” sztukę. Z teatrem
sprawa jest poważniejsza, jeszcze przeze mnie nie opatentowana :),
nie mam po prostu pomysłu, jak podejść do tematu. Na nocny maraton filmowy nie
mam już ochoty się wybierać. Chrapnęłabym pod koniec pierwszego filmu.
Ostatnią niedzielę spędziliśmy w domu bujając się jako
wodzireje urodzinowego party Majci.
Scenariusz był, nie może być inaczej. Przy
zwartej grupie kilkulatków nie pozwoliłabym sobie na kilkugodzinną luźną zabawę :). Ponieważ imprezę mieliśmy tematyczną, a wezwanie to Spotkanie podróżników i odkrywców
plan był taki:
- opowiadanki o podróżach: kto gdzie był i co widział
- zabawy w łowców przygód (m. in. robiliśmy z dzieci
egipskie mumie – wykorzystaliśmy papier toaletowy i taśmę klejącą)
- mapy w dłoń i maluchy szukały skarbu (były zmyłki,
podpuchy i pułapki – w domu też się da :). Łatwo im nie poszło :).
- odkrywanie świata nauki i hit: eksperymenty naukowe: z
magnesami, wypornością wody, obwodem zamkniętym, elektrostatyką, wystrzałowe
- tańce, zagadki, rysowanie, kalambury i gry
Zabaw wystarczyło na 5 godzin.
W ciągu ok. 10 wieczorów, które przeznaczyłam na
przygotowania do urodzin córy zrobiłam 20 pomponów z bibuły, 10 frędzli,
proporczyki, upiekłam torta i babeczki, obejrzałam przy okazji 2 filmy i kilka
odcinków serialu.
Po imprezie, kiedy w domu zrobiło się cicho, zostawiłam
bajzel i chlew, walnęłam się do łóżka z
książką. Czytanie było nagrodą dla mnie za dobrą robotę :)
Byłam przekonana, że posta z urodzin wrzucę na bloga na następny dzień, maks za
2 dni. I co? Minęło 7 dni, mamy kolejny weekend, a ja dopiero teraz mam czas go
napisać.
Za kilka dni w moim mieście szykuje się fajny koncert.
Niestety, w środku tygodnia, wieczorem. Jak dla mnie termin ni przypiął, ni wypiął,
bo dla dzieciaków za późno i następnego dnia wstają do przedszkola, a wieczornego
opiekuna do nich nie mamy. Trzeba więc odpuścić.
Ale nie martwię się. Mam już plan na następny weekend:
weźmiemy udział w akcji ekologicznej, a jak będzie ładna pogoda otworzymy sezon
rowerowy. Będzie i kultura i sport. Bingo!
xxXAgaXxx
xxXAgaXxx