czwartek, 3 grudnia 2015

Są rzeczy mówione jednym tchem



Od 12 lat jesteśmy razem. Ja i facet, który ważny jest dla mnie jak nikt inny.

Kiedy 11 lat temu wprowadzaliśmy zwyczaj świętowania rocznicy naszego wspólnego życia nie przypuszczaliśmy po pierwsze, że co roku będzie wyglądał on (ten zwyczaj) podobnie, a po drugie, że to tak już - my - razem - na zawsze. Czyli generalnie love. Nie o love jednak chcę Wam tu napisać, ale o świętach.
Zdarzyła Wam się chęć ucieczki od utartych schematów? Od codzienności? Że sobota to mija na porządkach, niedziela pod tytułem rosołu i kotleta, w długi weekend majowy koniecznie grill, a przed wigilią tak się trzeba w kuchni urobić, żeby potem zasnąć ze zmęczenia przy stole?
Ja w swoim życiu staram się szukać ciekawszych opcji od wyżej wymienionych. Nie udało mi się zmienić jeszcze jednej rzeczy – nie wyjechałam na Boże Narodzenie na przykład na narty, nad Bałtyk czy pod jakąś palmę. To jest rzecz do spełnienia.
Tak, powiedzmy, jakieś 20 lat temu obchodzenie świąt mnie jarało, a 30 lat temu to już w ogóle był szał pał. Przed 12 laty nie kręciło mnie prawie wcale. To był czas marzeń – w przyszłym roku spadam na narty, nad Bałtyk albo pod palmę. Potem, z kolejnymi latami, zaczynało jarać znów coraz bardziej, a od 6 lat jest... szał pał. Jeden człowiek na świecie może sprawić taką przyjemność z obchodzenia świąt Bożego Narodzenia. Nie facet, bo z nim sam na sam to raczej opcja ucieczka wygra, ale człowiek taki od pół metra wzrostu. Dziecko.
To ta mała córka uwolniła mi w głowie wspomnienia własnego dzieciństwa i samych wigilijnych przyjemności. Mam wrażenie, że chcę je powtórzyć i z roku na rok robię więcej, a może po prostu więcej z nią. Coraz wcześniej zaczynam budować klimat świąt. Światełka, gwiazdeczki, dzwoneczki, szyszki, gałązki. Obciachu nie mam, żeby nowe bombki kupić już w listopadzie. O ile przed rokiem  nasz pierwszy kalendarz adwentowy kończyłam w trakcie adwentu, o tyle w tym sprawę logistycznie przepracowałam i wszystko gotowe zawisło w całości, we właściwym terminie. Powiesiłam dwa dni wcześniej – wystarczająco, aby nie znudzić, ale podkręcić atmosferę czekania, aby nie dać się namowom: mamacotamschowałaśpowiedzpliiiiisssszdradźchociażcotakgrzechocze – wypowiadane jednym tchem. - Mamo, a kiedy będzie wtorek?????? (we wtorek przypadał 01.12.2015r. i od tego dnia aż do 24.12. dziewczyny mogą zrywać paczuchy).

Widok zniecierpliwienia i radochy, kiedy maluchy, takie prosto spod kołdry, jeszcze przed wyjściem do szkoły i przedszkola lecą odciąć kolejną kopertę, jest bezcenny.
Fajne mam dziewuchy, bo potrafią docenić nowy długopis, notes i paczkę tiktaków. Bo nie o wartość paczuszek im chodzi. Liczy się ten klimat i ta frajda.





Wiecie, dlaczego w tym roku postarałam się bardziej? Bo Mila (lat 3) nie pamiętała zeszłorocznego kalendarza, ale Maja (lat 6) wręcz przeciwnie! Sama zapytała czy znów zrobię. Ludzie kochani i tak oto tworzy się historia! Moja córka ma już pamięć i wspomnienia. Tego, co przeżywa i atmosfery, jaką jej buduję, nie mogę schrzanić. Dziecko kochane, mama się postara, a Ty się ciesz!
Do wigilii jeszcze niejedno dodatkowe światełko w naszym domu zabłyśnie. Plan na uruchomienie wytwórni ozdób mama też już ma. I we wszystkim weźmiesz udział, moja mała :).
PS1. Ale jak urośniesz wszyscy razem śmigniemy pod jakąś palmę – zamiast karpika zjemy lody, a ja odbiję sobie te lata starań :).
PS2. Kalendarz adwentowy to: szare, papierowe koperty; wydrukowane na papierze samoprzylepnym zimowo-świąteczne grafiki; ozdoby: wstążki, taśma washi, sznurek; zawartość to, m.in. trochę biżuterii, kreatywno-papiernicze gadżety, figurki lego, wkładane na zmianę ze słodyczami. Pakowałam cichcem, ale do ozdabiania i wieszania zaangażowałam dziewczyny. Kalendarz jest wiszący.
Pierwsza dekoracja w pokoju dziewczyn - to przytachane po spacerze w lesie mokre gałęzie z szyszkami - wysuszone i oświetlone.
Polecam i kalendarz, i dekory, i dobre jedzenie, i tajemniczego Mikołaja czy cokolowiek, co według Was tworzy te małe, rodzinne historie.
PS3. Powiało sentymentem..... Odpowiedzialność zwalam to na hormony ciążowe :).




xxXAgaXxx


poniedziałek, 9 listopada 2015

Funkcja panika



Fajnie by było być trzórzem. Wycofać się jakkolwiek: w wersji po angielsku, jak piesek z podkulonym ogonem albo z przyklejonym do twarzy głupim uśmiechem, złożonymi rękoma, kiwając głową na prawo i lewo, stawiając krok za krokiem do tyłu. Fajnie byłoby powiedzieć: nie, dziękuję. Finał oddaję, nie chcę, dalej nie idę. Oddelegować, zrzucić czy podrzucić. Zgłosić do szefa, że nie wyrabiam i potrzebuję wsparcia.
Tak, dziewczyny, mam pietra przed porodem. Co z tego, że to mój trzeci, kiedy taki strach zaatakował mnie pierwszy raz! Boję się jak nigdy wcześniej! Nie wiem kompletnie co mnie czeka. Co się stanie, jak on będzie wyglądał, nie wiem, jak i na co się przygotować. Serio! Wiem, dwa razy już urodziłam. Ale do tej pory naturalnie, a teraz lekarz już zapowiedział mi cesarkę (mała nie obróciła się właściwie). A ja nie mam pojęcia z czym się to je!
Że niby co – że stracę czucie w ciele, że ktoś go potnie, wsadzi w nie łapska i przez bebechy wyjmie mi dziecko? Potem mnie pozszywa? Każe leżeć? I będzie bolało właśnie wtedy, kiedy brak bólu będzie mi najbardziej potrzebny? Jak mam obrócić się na bok z taką raną centralnie na środku brzucha? Jak karmić malucha na leżąco? Jak mu przebierać pieluchy? Jak w ogóle wstać z tego wielkiego, metalowego, szpitalnego wyrka?
Strach paraliżuje mnie, kiedy nie wiem, co mnie czeka. Jedyny pomysł jaki mam na ból to... przespać go. Nie wezmę do szpitala żadnych książek, gazet, wyłączę net w telefonie. Będę cierpieć, a poza tym karmić, sikać, jeść i spać, spać, spać. Nic więcej. Może prześpię najgorsze?
Ewentualnie zgadzam się i mogę iść na układ z własną, tą najmłodszą, jeszcze brzuchatą córką: w ciągu tych ostatnich tygodni ani razu nie będę narzekać. Nie powiem złego słowa na drętwiejącą od żylaków nogę, na bolące plecy, o zgadze nie wspomnę, na brak tchu po wczłapaniu na czwarte piętro się nie zająknę. Sikanie co 2 godziny całą dobę? Pikuś! Nietrzymający zwieracz przy kaszlu i śmiechu – spoko, krew lecąca z nosa – luz, osłabienie – dam radę. Ani razu nie jęknę, że biodra robią mi się, jak u słonia i już naprawdę w niczym nie wyglądam dobrze. Tylko obróć się, maleńka, OK?
*
Funkcja panika działa u mnie tak mocno, że wracam myślami do porodu myjąc gary, w kolejce do kasy i czekając na Maję przed szkołą. Fajnie mam wieczorami, bo wtedy zagłuszam. Most nad Sundem (kto nie zna, niech wie, że to kryminał) dudni mi w uszach, a ja wywijam tradycyjnie – tym razem drutami. Stres wchodzi w te oczka prawe i lewe, na zmianę. Koc dla Mili powstaje, a że strach opanował mnie spory, to już niedługo go skończę.






Taka terapia, cóż, nic na to nie poradzę.
*


PS. Biodra jak u słonia same z siebie się nie robią :). Dbam o to! Wiecie: domowe ciacha w ilości mega, deserki, a ostatnio czekolada :). Widzicie spojrzenie Mili? Ja zioram na czekoladę tak samo :)

xxXAgaXxx


niedziela, 1 listopada 2015

Co wspólnego ma instynkt samozachowawczy z kasą?



Kiedyś dziwiłam się dlaczego moja mama płaci rachunki z tak dużym wyprzedzeniem przed terminem. Przestałam, kiedy sama zapłaciłam w jednym miesiącu ten sam kredyt dwukrotnie, a innym razem zapomniałam o czynszu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mama jest wyposażona w instynkt samozachowawczy, którego ja w sobie po prostu nie odkryłam.
Urodzenie dzieci skutecznie wypłukało moją głowę z pamięci, a zalało ją zapominalstwem. Dni mijają szybciej niż mogłam kiedykolwiek przypuszczać, daty z przyszłości uprawiają jakieś sprinty nadchodząc wcześniej niż powinny, nie ma czasu na rozważania, roztrząsanie, zastanawianie się. Jest cel, reakcja, wykonanie zadania i lecę dalej. Kiedy odkryłam organizery, planery i kalendarze pokochałam je mocno i wylewnie (szkoda mi czasu na ponowne odkręcanie sprawy dwukrotnie zapłaconej raty więc zapisuję w nich nawet terminy płacenia rachunków). Mam tam wpisaną wizytę u okulisty na luty 2017 i wycieczkę szkolną Majki w przyszłym tygodniu, daty urodzin i ostateczny termin na kupienie prezentów. Zapisuję tygodniowe obiadowe menu i planuję zakupy. O organizacji świat wielkanocnych wprawdzie jeszcze nie myślę, ale o urodzinach córki w lutym już tak. Koncepcję na dekorację domu na Boże Narodzenie mam już prawie gotową. A kierunek adwentowo – świąteczny rozpoczynam już po Wszystkich Świętych.
Instynkt samozachowawczy dała mi w gratisie Maja, kiedy się urodziła. To on mówi mi, że właśnie dziś powinnam się wyspać, a przygotówkę do obiadu piątkowego warto zrobić w środę. Dopiero mając Majkę dowiedziałam się, że nie zostawia się spraw na ostatnią chwilę! Zawsze trzeba mieć rezerwę czasową na nieprzewidziane wybuchy. Bo życie z dziećmi jest jak chodzenie z tykającą bombą.
Sytuacja sprzed kilku dni: idę spać nawet wcześniej niż moje dziewczyny (a te, jako przykładne przedszkolak i uczennica kładą się wcześnie, wierzcie mi). Odsypianie zaległości to komfort. Kto na tyle odważny, żeby zaprzeczyć? Kiedy noc mam tak zarembiście długą, a sen mocny, nawet nie przypuszczam, że kolejna taka sama już nie będzie. Bo dobę później Mila dostanie koszmarny katar, będzie budziła się po to, żeby płakać, mieć problem z ponownym zasypianiem, znów płakać itd. A moje spanie zamieni się w zapadanie w chwilowe drzemki. Tym samym na kolejne dni młoda zostaje królową gila.

Obiecałam sobie, że do końca października zrobię dziewczynom dywanik do pokoju . Myślicie, że wymiękłam, a gluty mnie powaliły? Otóż nie! Moje obie bomby już mnie dobrze przeszkoliły z radzenia sobie z brakiem czasu :). Instynkt samozachowawczy mam silny :).
Drogie Panie i drodzy Panowie ogłaszam, że dywan do pokoju dziewczynek skończony! Małe już się nim cieszą i na nim bawią. Kolejny projekt z domowej listy zmian zrealizowałam.







PS. Za wykonanie zadania przed dedlajnem należy się premia. Więc teraz daję sobie czas na nową książkę, zamówiłam dżinsowe rurki dla bab w ciąży, mam też nową, śliczną, mięciutką różową włóczkę. Co z niej powstanie dowiecie się następnym razem.
Tak więc: stay tuned!
xxXAgaXxx