Uczyłam się kilka lat temu jeździć na nartach. W pierwszych
chwilach ustać nie mogłam, bo nie potrafiłam zapanować nad tymi dechami. Z
orczyka wywaliłam się ledwo na nim usiadłam, czołgałam się, bo nie chciałam,
żeby po mnie jakiś narciarz przejechał, zgubiłam nartę, a jak rypłam w zaspę to
czapka poleciała mi do przodu na kilka metrów. Poobijałam co się dało. Jak się
wkurzę to klnę porządnie, a to co wtedy leciało ze mnie stało się szczytem
moich możliwości.
Pamiętam też siebie stojącą na górze, w śniegu, zimnie, z
nartami i pamiętam strach. Widziałam, ile mam drogi do przejechania, a nie
wiedziałam jak. Miałam ochotę zniknąć.
Mam wrażenie, że zajeżdżam na koniec tego roku pługiem, powyginana,
pokurczona, ledwo trzymając się w pionie. Trochę jak po błocie, siłą rozpędu.
Uczepiłam się jednak nadziei na zmiany. Jakoś tak wierzę, że
nowe nadejdzie. Poza tym mam ochotę cofnąć się z co najmniej 15 lat. Puścić
muzę na full, poczuć energię, radochę i beztroskę. Krzyknąć fuck off, it’s my
life. Wierzyć tak totalnie, że mogę żyć, jak chcę, że mam wpływ na to, co wokół
mnie się dzieje.
Przeraził mnie ostatnio niedoczas. Spektakularnie nie
wyrabiam się już od listopada, kiedy to miałam ochotę spędzić urodziny z
przyjaciółką przy winie i ulubionym ostatnio deserze Pavlovej. Tortu do dziś
nie zrobiłam, przyjaciółka wyjechała do domu, wino niejedno w siebie wlałam,
ale już po urodzinach.
Kalendarz adwentowy skończyłam robić córkom mniej więcej
w połowie adwentu. Dobrze, że jeszcze liczyć nie potrafią, nie ogarnęły sprawy
i pretensji nie usłyszałam.
Poracha totalna to święta. Ileż to ja się cudów na pintereście
i instgramie naoglądałam od lasek, które wystartowały odpowiednio wcześnie i
stroiły swoje domy w klimacie odpowiednim. Jakie to wizje miałam czego to ja
również nie zrobię, jakie menu wjedzie na stół, jaka choinka, światełka i w
ogóle.
Jaki był finał? Żałosny. Dupa zbita i blada, guzik. Ani
klimatu z instagrama, ani podłogi czystej.
Ale się uparłam, jak ten osioł na stoku sprzed kilku lat. Z
tej koszmarnej góry zjechałam (generalnie jazdę na nartach opanowałam na tyle,
że potrafię się nimi cieszyć). W ramach upartości codziennej zrobiłam zaplanowane
ozdóbki na tę naszą choinkę, a że w komplecie zawisły po świętach? No idealnie
nie jest, to fakt, przyznaję. Torta też nie odpuszczę - przygotuję w następny
weekend.
Ale po drodze jest jeszcze fajny dzień - sylwester. Muszę wtedy
puścić muzę na full. Zrobię disko. Wystroję chałupę. Sypialnię zamienię w dance
hall, będzie się błyszczeć i złocić. Sylwka spędzę w domu, z dzieciorami pod
pachą i z fajowymi ludźmi. Ucinam tyły niedoczasowe. Zakupy zrobiłam. Dzieciaki
będą brykać na parkiecie, a starzy
dogodzą sobie w kuchni. Będą przekąski, urocze drinki, liczę na chichoty i
zarembisty wieczór.
A takie są nasze DIY christmasowe:
- szał pał na gwiazdki - wykorzystałam foremkę do ciasteczek, odbiłam na kartonie chyba ze sto :), podziurkowała je Majcia naszymi nowymi (czyż nie uroczymi? :)) dziurkaczami i dałyśmy je do powieszenia;
- mamy też papierowe choineczki - z kartek w geometryczne wzory (grafiki pościągałam z netu - wybór jest obłędny), tutoriala znalazłam u Oli z bloga ozebrze.blogspot.com
Choinka (duża) trafi do pudła po nowym roku, ale ozdoby zostaną - będą nam robiły klimat zimą :).
Przy całej tej papierowej zabawie działały, oczywiście, moje dziewczyny.
Tadam, tadam - razem tniemy, składamy, dziurawimy to i razem focimy - oto nasz backstage :)
A teraz patrzcie, jakie widoki na sylwestra znalazłam. Na domówkę całkiem OK :)
Aż się chce bawić, prawda?
What’s your plan?
xxXAgaXxx