poniedziałek, 29 grudnia 2014

Full of hope



Uczyłam się kilka lat temu jeździć na nartach. W pierwszych chwilach ustać nie mogłam, bo nie potrafiłam zapanować nad tymi dechami. Z orczyka wywaliłam się ledwo na nim usiadłam, czołgałam się, bo nie chciałam, żeby po mnie jakiś narciarz przejechał, zgubiłam nartę, a jak rypłam w zaspę to czapka poleciała mi do przodu na kilka metrów. Poobijałam co się dało. Jak się wkurzę to klnę porządnie, a to co wtedy leciało ze mnie stało się szczytem moich możliwości.
Pamiętam też siebie stojącą na górze, w śniegu, zimnie, z nartami i pamiętam strach. Widziałam, ile mam drogi do przejechania, a nie wiedziałam jak. Miałam ochotę zniknąć.
Mam wrażenie, że zajeżdżam na koniec tego roku pługiem, powyginana, pokurczona, ledwo trzymając się w pionie. Trochę jak po błocie, siłą rozpędu.
Uczepiłam się jednak nadziei na zmiany. Jakoś tak wierzę, że nowe nadejdzie. Poza tym mam ochotę cofnąć się z co najmniej 15 lat. Puścić muzę na full, poczuć energię, radochę i beztroskę. Krzyknąć fuck off, it’s my life. Wierzyć tak totalnie, że mogę żyć, jak chcę, że mam wpływ na to, co wokół mnie się dzieje.

Przeraził mnie ostatnio niedoczas. Spektakularnie nie wyrabiam się już od listopada, kiedy to miałam ochotę spędzić urodziny z przyjaciółką przy winie i ulubionym ostatnio deserze Pavlovej. Tortu do dziś nie zrobiłam, przyjaciółka wyjechała do domu, wino niejedno w siebie wlałam, ale już po urodzinach. 
Kalendarz adwentowy skończyłam robić córkom mniej więcej w połowie adwentu. Dobrze, że jeszcze liczyć nie potrafią, nie ogarnęły sprawy i pretensji nie usłyszałam.
Poracha totalna to święta. Ileż to ja się cudów na pintereście i instgramie naoglądałam od lasek, które wystartowały odpowiednio wcześnie i stroiły swoje domy w klimacie odpowiednim. Jakie to wizje miałam czego to ja również nie zrobię, jakie menu wjedzie na stół, jaka choinka, światełka i w ogóle.
Jaki był finał? Żałosny. Dupa zbita i blada, guzik. Ani klimatu z instagrama, ani podłogi czystej.
Ale się uparłam, jak ten osioł na stoku sprzed kilku lat. Z tej koszmarnej góry zjechałam (generalnie jazdę na nartach opanowałam na tyle, że potrafię się nimi cieszyć). W ramach upartości codziennej zrobiłam zaplanowane ozdóbki na tę naszą choinkę, a że w komplecie zawisły po świętach? No idealnie nie jest, to fakt, przyznaję. Torta też nie odpuszczę - przygotuję w następny weekend.
Ale po drodze jest jeszcze fajny dzień - sylwester. Muszę wtedy puścić muzę na full. Zrobię disko. Wystroję chałupę. Sypialnię zamienię w dance hall, będzie się błyszczeć i złocić. Sylwka spędzę w domu, z dzieciorami pod pachą i z fajowymi ludźmi. Ucinam tyły niedoczasowe. Zakupy zrobiłam. Dzieciaki będą brykać  na parkiecie, a starzy dogodzą sobie w kuchni. Będą przekąski, urocze drinki, liczę na chichoty i zarembisty wieczór.

A takie są nasze DIY christmasowe:
- szał pał na gwiazdki - wykorzystałam foremkę do ciasteczek, odbiłam na kartonie chyba ze sto :), podziurkowała je Majcia naszymi nowymi (czyż nie uroczymi? :)) dziurkaczami i dałyśmy je do powieszenia;







- mamy też papierowe choineczki - z kartek w geometryczne wzory (grafiki pościągałam z netu - wybór jest obłędny), tutoriala znalazłam u Oli z bloga ozebrze.blogspot.com
Choinka (duża) trafi do pudła po nowym roku, ale ozdoby zostaną - będą nam robiły klimat zimą :). 


  


 Przy całej tej papierowej zabawie działały, oczywiście, moje dziewczyny.
Tadam, tadam - razem tniemy, składamy, dziurawimy to i razem focimy - oto nasz backstage :)

 A teraz patrzcie, jakie widoki na sylwestra znalazłam. Na domówkę całkiem OK :)







Aż się chce bawić, prawda?
What’s your plan?

xxXAgaXxx

wtorek, 18 listopada 2014

Misie - moja drama



Sklep z tkaninami. Ja z brzuchem. W głowie wizja: uszyję córeczce pościel. W sercu: wzruszenie ach, jaka matka, ach, córce pościel sama szyje. Ekspedientka pokazuje mi regał: tkanina odpowiednia – flanela, wzór: misie. W mojej głowie myśl: ok, skoro ona się na tym zna, skoro wszyyyyystkie matki dzieciom takie biorą to wezmę i ja.
I spała moja Majcia w tych misiach z flanelki. Nic jej się nie stało.
Są błędy, które popełniłam jako matka, kłujące moje sumienie. Są słowa, gesty, sytuacje, że kiedy sobie o nich przypomnę, patrzeć na siebie nie mogę. Przepraszam moją małą, wynagradzam taką dawką cierpliwości i spokoju, że aż czuję, że się nimi biczuję, w samotności płaczę. Oczyszczam się. Czy wywieram wpływ na nią nie wiem. Ale chcę wierzyć, że tak.
Tak samo, jak teraz chcę wierzyć, że otaczając dziecko określonymi przedmiotami mam wpływ na jego gust. Słowo wytrych: design. I tyle.
Dla mnie znaczy wiele, chcę, aby ważny był także dla moich maluchów.
Mój mózg wchłonął już jakiś miliard książek. Do tego miksu dorzuciłam wykształcenie. I ten duecik nie pozwala mi akceptować byle jakich książek. W treści, ilustracji. Dlatego czasami jestem aż okrutna. Robię selekcję. Badziew wywalam. Tak samo postępuję z zabawkami. Kiedy dzieci nie widzą, pozbywam się ochydztwa.
Żyję w małym mieście. Nie dam sobie wmówić, że wystawa w hipermarkecie jest nadzwyczajnym wydarzeniem i nie polecę na nią z maluchami, by potem ustawić się w kolejce do losowania o rower. Wolę zabrać dzieci sto kilometrów od domu do prawdziwego muzeum i pokazać co może znaczyć słowo sztuka.
Niby nie było dramatu, że ta moja Majcia spała w tych misiach. Szkaradnych. Na zawsze już tak zostaną w mojej pamięci.
Ale teraz już nie śpi. Przeszła przez fazę sówek (materiał kupiony w sieciówce, w promocji, moim zdaniem uroczy) na wymianę z groszkami. Obie pościele też uszyłam jej sama, o czym możecie poczytać tu:
Ówczesne, z czasów hurtowni i miśków bicie serca jest niczym, w porównaniu z obecnym. Wtedy wzruszałam się na myśl o samej sobie, a teraz na myśl o dziecku, które własnoręcznie zrobiło swoją najnowszą pościel.
Kupiłam kawał zwykłej, białej bawełny, mazak do tkanin i wiele tygodni zachęcałam: narysuj.
A kiedy zarysowała każdą wolną przestrzeń połączyłam ten kawał białej bawełny z szarością w gwiazdki. Cudowny wzór, mega dziecięcy. Mój ulubiony :).
Jestem dumna. Bo moje dziecko, lat 5, jest pomysłowe, bardziej niż ja, ma wyobraźnię większą niż moja. Mam prawo znów płakać. Tym razem nie z rozpaczy i sobie w brodę, ale ze wzruszenia :).






























PS. Na ścianie pokoju moich córek zawisł plakat. W ramach kontaktu ze sztuką zafundowałam im pracę od Ja Cię Broszę – Jelonka :)

xxXAgaXxx