środa, 27 stycznia 2016

Nowe buty



Mam za sobą wyjście do sklepu z trójką dzieci (i mężem). I co? P-O-R-A-C-H-A!


W teorii wszystko wyglądało pięknie, ładnie: wbijamy się z zakupami między pory karmienia najmłodszej. Na parterze centrum handlowego są sklepy z ciuchami więc mężowi od strzału znajduję świetne dżinsy, tak idealne, że mierzenie to już tylko potwierdzenie ich zajebistości. Na pierwszym piętrze sieciówka z butami (wiecie, akurat przydałyby mi się wiosenne – a teraz taaakie obniżki, mój ulubiony sklep wypuszcza taaaaakie ładne modele). Już widzę siebie – kilka pudeł obok, mierzę, oglądam, wpadam w zachwyt, mam cuda i jeszcze oszczędzam na kasie. Potem pełna #smile rodzinka zabiera dzieciaki na lody i sunie do outletu po wcześniej upatrzone śniegowce dla Majki. Malutka oczywiście śpi, więc tylko wpadamy po parę drobiazgów do Lidla, w domku kawusia, kakałko i sielanka.
Jaka rzeczywistość? No, kurcze, inna!



Żadne ze znalezionych w chyba 6 sklepach dżinsów nie leżały na starym dobrze. Wyszedł bez nowych spodni. Nie znalazłam ani jednego odpowiadającego mi modelu butów. Lody – smaczne. Mojego nie skończyłam, bo wściekła, że jest w ciasnocie i cieple, Marta obudziła się więc musiałam ją karmić w kiblu. Cieszę się, że się nie zesrała, bo zapomnieliśmy torby z pieluchami.
W outlecie wmówiłam dziecku, że to że buty są trochę za duże to nie szkodzi. Na propozycję męża:
- To co, jeszcze Lidl? Zgodziłam się potulnie, bo było mi już wszystko jedno.
Tylko, że jak przyszło do płacenia to ledwo widziałam cyfry w pinpadzie. Rozryczałam się! Nie byłam w stanie zatrzymać tych cholernych łez.
Porachą nie były zakupy, a raczej ich brak, ale to, że nasze córki to wiercipięty i chichraki. Zawsze i wszędzie robią sobie place zabaw, gadają bez przerwy, śmieją się i wygłupiają w 90% swojego życia (10% czasu to płacz). Pokazywałam im chłopca, który siedział spokojnie na kolanach taty, gdy mama przymierzyła chyba ze sto par butów. Jakoś nie przejęły się tym widokiem, a chłopiec nie stał się wzorem. Zamiast się relaksować bałam się, że w końcu z któregoś sklepu sprzedawca nas po prostu wyrzuci.
Po pierwszym felernym wyjściu znów trochę nadziergałam. Wyszedł mi szal :). Przy okazji w głowie posprzątałam, myśli poukładałam i opracowałam nową logistykę na kolejną sobotę – Majkę odstawiliśmy akurat na zajęcia więc na szoping miałam pół godziny. Mąż z wózkiem, Mileną i kolorowankami zainstalował się w kawiarni, a ja? Ja znalazłam buty, kupiłam zapas kosmetyków i parę drobiazgów do domu. Niech żyją chwile bez dzieci.






PS. Dzierganie polecam jako zastępnik jogi :)

Aga

czwartek, 3 grudnia 2015

Są rzeczy mówione jednym tchem



Od 12 lat jesteśmy razem. Ja i facet, który ważny jest dla mnie jak nikt inny.

Kiedy 11 lat temu wprowadzaliśmy zwyczaj świętowania rocznicy naszego wspólnego życia nie przypuszczaliśmy po pierwsze, że co roku będzie wyglądał on (ten zwyczaj) podobnie, a po drugie, że to tak już - my - razem - na zawsze. Czyli generalnie love. Nie o love jednak chcę Wam tu napisać, ale o świętach.
Zdarzyła Wam się chęć ucieczki od utartych schematów? Od codzienności? Że sobota to mija na porządkach, niedziela pod tytułem rosołu i kotleta, w długi weekend majowy koniecznie grill, a przed wigilią tak się trzeba w kuchni urobić, żeby potem zasnąć ze zmęczenia przy stole?
Ja w swoim życiu staram się szukać ciekawszych opcji od wyżej wymienionych. Nie udało mi się zmienić jeszcze jednej rzeczy – nie wyjechałam na Boże Narodzenie na przykład na narty, nad Bałtyk czy pod jakąś palmę. To jest rzecz do spełnienia.
Tak, powiedzmy, jakieś 20 lat temu obchodzenie świąt mnie jarało, a 30 lat temu to już w ogóle był szał pał. Przed 12 laty nie kręciło mnie prawie wcale. To był czas marzeń – w przyszłym roku spadam na narty, nad Bałtyk albo pod palmę. Potem, z kolejnymi latami, zaczynało jarać znów coraz bardziej, a od 6 lat jest... szał pał. Jeden człowiek na świecie może sprawić taką przyjemność z obchodzenia świąt Bożego Narodzenia. Nie facet, bo z nim sam na sam to raczej opcja ucieczka wygra, ale człowiek taki od pół metra wzrostu. Dziecko.
To ta mała córka uwolniła mi w głowie wspomnienia własnego dzieciństwa i samych wigilijnych przyjemności. Mam wrażenie, że chcę je powtórzyć i z roku na rok robię więcej, a może po prostu więcej z nią. Coraz wcześniej zaczynam budować klimat świąt. Światełka, gwiazdeczki, dzwoneczki, szyszki, gałązki. Obciachu nie mam, żeby nowe bombki kupić już w listopadzie. O ile przed rokiem  nasz pierwszy kalendarz adwentowy kończyłam w trakcie adwentu, o tyle w tym sprawę logistycznie przepracowałam i wszystko gotowe zawisło w całości, we właściwym terminie. Powiesiłam dwa dni wcześniej – wystarczająco, aby nie znudzić, ale podkręcić atmosferę czekania, aby nie dać się namowom: mamacotamschowałaśpowiedzpliiiiisssszdradźchociażcotakgrzechocze – wypowiadane jednym tchem. - Mamo, a kiedy będzie wtorek?????? (we wtorek przypadał 01.12.2015r. i od tego dnia aż do 24.12. dziewczyny mogą zrywać paczuchy).

Widok zniecierpliwienia i radochy, kiedy maluchy, takie prosto spod kołdry, jeszcze przed wyjściem do szkoły i przedszkola lecą odciąć kolejną kopertę, jest bezcenny.
Fajne mam dziewuchy, bo potrafią docenić nowy długopis, notes i paczkę tiktaków. Bo nie o wartość paczuszek im chodzi. Liczy się ten klimat i ta frajda.





Wiecie, dlaczego w tym roku postarałam się bardziej? Bo Mila (lat 3) nie pamiętała zeszłorocznego kalendarza, ale Maja (lat 6) wręcz przeciwnie! Sama zapytała czy znów zrobię. Ludzie kochani i tak oto tworzy się historia! Moja córka ma już pamięć i wspomnienia. Tego, co przeżywa i atmosfery, jaką jej buduję, nie mogę schrzanić. Dziecko kochane, mama się postara, a Ty się ciesz!
Do wigilii jeszcze niejedno dodatkowe światełko w naszym domu zabłyśnie. Plan na uruchomienie wytwórni ozdób mama też już ma. I we wszystkim weźmiesz udział, moja mała :).
PS1. Ale jak urośniesz wszyscy razem śmigniemy pod jakąś palmę – zamiast karpika zjemy lody, a ja odbiję sobie te lata starań :).
PS2. Kalendarz adwentowy to: szare, papierowe koperty; wydrukowane na papierze samoprzylepnym zimowo-świąteczne grafiki; ozdoby: wstążki, taśma washi, sznurek; zawartość to, m.in. trochę biżuterii, kreatywno-papiernicze gadżety, figurki lego, wkładane na zmianę ze słodyczami. Pakowałam cichcem, ale do ozdabiania i wieszania zaangażowałam dziewczyny. Kalendarz jest wiszący.
Pierwsza dekoracja w pokoju dziewczyn - to przytachane po spacerze w lesie mokre gałęzie z szyszkami - wysuszone i oświetlone.
Polecam i kalendarz, i dekory, i dobre jedzenie, i tajemniczego Mikołaja czy cokolowiek, co według Was tworzy te małe, rodzinne historie.
PS3. Powiało sentymentem..... Odpowiedzialność zwalam to na hormony ciążowe :).




xxXAgaXxx